2 czerwca 2007
Nasza wyprawa zaczęła się od kłopotów z kupnem biletu na rowery. Pani w kasie upierała się, że nie może sprzedać nam ich sprzedać, bo to pociąg z kuszetkami. Pani w informacji natomiast twierdziła, że bilet na rower da się kupić.
Tibor na wszelki wypadek wydrukował znaleziony na stronie PKP regulamin, z którego nie wynikał zakaz przewożenia rowerów i tak uzbrojeni wyruszamy na dworzec z bambetlami. Tam oczywiście jaja - konduktor twierdził to samo co pani w kasie.
wpakowaliśmy się pomimo to do pociągu - ja z Wiktorem do przedziału, gdzie mieliśmy wykupione kuszetki, Tibor z dwoma rowerami sadowi się na końcu składu. Postanawiamy, że żywcem nas nie wezmą ;) Konduktor straszy mnie, że wysadzi nas na następnej stacji, czyli w Skierniewicach. Jedziemy jednak do samego końca - do Świnoujścia. Nie wiem co się dzieje z Tiborem, bo przez cała noc siedzi przy rowerach.
Dopiero rano, gdy wysiadamy z pociągu, zdaje krótką relację z pyskówki z obsługą. Pokazany regulamin powoduje małe zmieszanie konduktora - ale na krótko - bo za chwilę stwierdził, że ten regulamin nie dotyczy pociągów nocnych. Szczerze mówiąc nie wiem kto ma rację - wiadomo natomiast jedno: w PKP jest jeden wielki burdel.
Dopiero rano, gdy wysiadamy z pociągu, zdaje krótką relację z pyskówki z obsługą. Pokazany regulamin powoduje małe zmieszanie konduktora - ale na krótko - bo za chwilę stwierdził, że ten regulamin nie dotyczy pociągów nocnych. Szczerze mówiąc nie wiem kto ma rację - wiadomo natomiast jedno: w PKP jest jeden wielki burdel.
Konduktor pozwolił łaskawie przewieźć te nieszczęsne rowery , z góry zastrzegając, że w drugą stronę do pociągu nas nie wpuści.
W drugą stronę to nam to rybka, bo nie będziemy wracać tym samym pociągiem ;)
Świnoujście powitało nas pochmurną i chłodną pogodą. Ubraliśmy się - i w drogę. Pedałowało się nieźle, choć czułam, że mam obładowany rower. Droga, którą jechaliśmy biegła cały czas przez las - chcieliśmy w pewnym momencie odbić w bok za szlakiem turystycznym, ale szybciutko wróciliśmy na szosę pokonani przez krwiożercze bestie zwane komarami. Ponownie próbujemy zjazdu kilka kilometrów dalej - i tym razem komary są łaskawsze - udaje się! Jedziemy bardzo malowniczą ścieżką wzdłuż morza. Docieramy do Niechorza - zbliża się wieczór, więc szukamy pokoju - a po wyładowaniu się idziemy na wieczorny spacer nad morze. Koło dwudziestej wszyscy padamy zmęczeni.
plaża w Międzyzdrojach
|
jedno z licznych zdjęć, na których Wiktor po prostu śpi :)
pierwsze spotkanie z morzem - chyba nam się nie podobało. Ale potem było już tylko lepiej ;)
dwie ryby proszę!